Strona domowa / Szkocja 2006

SZKOCJA 18-24 maj 2006 r.

Środa 17 maja 2006 r.

Przyjazd do Warszawy, spotkanie z fizyczną w pięknej willi w "stylu angielskim" gdzie po przestronnych salonach hasał sobie wypasiony kot.

Przeszłyśmy szkolenie samoobrony przeprowadzone przez koleżankę Lilianę, po którym Ania została wyposażona w nóż typu "tasak".

Czwartek 18 maja 2006 r.

Dzień zaczął się pięknie. Wstałyśmy o 4:15 aby zdążyć na samolot na 7:15. Lot był udany (bo nie zdążyłyśmy zjeść śniadania). Wylądowałyśmy o 9:00 czasu szkockiego i rozpoczęłyśmy bieg po wypożyczalniach samochodów. W końcu, gdy już zdobyłyśmy wszystko co niezbędne, miałyśmy autko (Ford Focus) i szkockie drogi w naszej kieszeni. Gdy tylko "dziki królik" usiadł za kółkiem, szkoccy kierowcy byli bez szans - musieli ustępować pierwszeństwa. Ale szczęśliwie wyjechaliśmy w stronę zachodzącego słońca aby w końcu dojechać do "taniego" miasta portowego - Oban. Byłyśmy tam późnym popołudniem wręcz wieczorem i zaczęłyśmy szalone poszukiwania noclegu. Okazało się że jesteśmy samowystarczalne z naszym domem na kółkach - kemping okazał się niezwykle wyposażony we wszystkie niezbędne do życia urządzenia, szczególnie nasze komórki i aparaty odetchnęły z ulgą. Szybki gorący prysznic uwieńczył pierwszy dzień naszej podróży i opatulone w śpiwory grzecznie położyłyśmy się na rozłożonych niezwykle miękkich przednich siedzeniach naszego CARAVANu.

Piątek 19 maja 2006 r.

Kolejny dzień w Oban (wycieczka na wyspy została wykupiona dopiero na sobotę). Pojechałyśmy samochodem na Sail (bardzo stromy mostek, bardzo piękna pogoda) aby dotrzeć na Easdale skąd odbywały się wycieczki promem na SEASAFARI, na które niestety nie załapałyśmy się (niestety Ania nie chciała zepchnąć inwalidy do oceanu) pomimo ogromnego pragnienia ubicia foczki i zrobiena sobie rękawiczek. W zamian za to urzadziłyśmy sobie piknik nad brzegiem oceanu (wspaniałe czerstwe pieczywo z Polski i rozgotowana szynka z puszki). Z półwyspu Sail udałyśmy się do Kilmartin aby zobaczyć kopce i kamienny krąg - to był bardzo dłuuuuugi spacer.

P.S. polowanie na włochate krowy nadal nieudane, ale zdjęcie z owcami już zrobione ;-)

Po wycieczce powrót do naszej ulubionej noclegowni i najlepszego - bo darmowego do 27 maja - campingu.

Sobota 20 maja 2006 r.

Wycieczka życia (mimo braku szczęśliwych dni) poprzedzona porannym biegiem na prom z powodu małego naszego nieprzewidzianego opóźnienia i przez to przegapienie ślinienia się na grupę szkockich "spódnikowców". Po prostu cudownie. Wycieczka była na wyspy Mull-Staffa-Iona. Promem Celedorian popłynęłyśmy do Mull skąd zabrał nas autokar aby przewieść nas na jej drugą stronę. Czekała już tam na nas szybka motorówka, która zabrała nas na jeden z cudów świata - Staffę. Ale i tak dopiero Iona zaparła nam dech - ze względu na przepiękny kolor wybrzeża i skałki je pokrywające - tutaj przypaliłyśmy swoje nochale. Aha, Iona to miejsce pielgrzymek - natrafiłyśmy tam na polską kartkę z prośbą do Św. Kolumba (aż 4,5 £ kosztowało wejście - świętość kosztuje). Po powrocie - całe szczęście, że nie musiałyśmy się pakować ponieważ wszystko znajdowało się w lokalnym bagażniku - wyruszyłyśmy w dalszą drogę, która nie była do końca ustalona (jak zresztą większość rzeczy podczas naszej wyprawy). Punktem kulminacyjnym okazała się Fort William. Tam to rozdrażnione zatrzymałyśmy się na lokalnym parkingu rozłożyłyśmy na ziemi naszą mapę - zresztą już lekko uszkodzoną i rzuciłyśmy monetą aby wybrać cel naszej dalszej podróży (albo morze północne - Iverness albo też Airsaig, Mallaig I Knyard). Wypadło na Iverness i Loch Ness. No to pomimo szybko zapadającego zmierzchu (z Oban wyjechałyśmy ok 20-tej) udałyśmy się na Północ. Wspomnijmy tu jeszcze, że Fort William to bardo ładne miasto.

Jechałyśmy jechałyśmy... a tu nigdzie miejsca do ładowania telefonów. W końcu dotarłyśmy nad jezioro Loch Ness, o ciemku zmęczone i głodne przejeżdżając przez Fort Augustus. Zaczęła powoli osiadać mgła, nigdzie żywej duszy a już dochodziła 23. W końcu znalazłyśmy bardzo luksusowy parking. Niestety nie okazał się tak przyjazny jak Oban - musiałyśmy zapłacić całe 11 £.

Niedziela 21 maja 2006 r.

Ciąg dalszy podróży - w końcy zaliczyłyśmy bezzębnego Szkota, na szczęście do zdjęcia się nie uśmiechał - a tak serio to był bardzo miły i nawet wiedział gdzie leży Kraków. Dojechałyśmy do Iverness Id o Nair na piaszczystą plażę, gdzie Ania mogła w końcu wymoczyć swoje nagniotki. Aha, zjadłyśmy w końcu obleśne Fish and Chips ale na pocieszenie była dobra herbatka Refresching.

Pojechałyśmy jeszcze do Fort George nadal aktywnej warownej bazie wojskowej - Irlandzka I Królewska Batalia. Miałyśmy tam spotkać delfiny, no ale niestety z naszym pechem to było niemożliwe. Dojechałyśmy do Avienmore gdzie był stop na kawę i ośnieżone szczyty - już było bardzo zimno. Zaczęłyśmy szukać noclegu. Zdecydowałyśmy się na Kiln i schronisko młodzieżowe. Po drodze osada na palach epoki brązu (śmiech hahahah) i objechałyśmy całe jezioro (P.S. dwie krowy zaliczone - mimo że wzrost elficki jak większość domostw - to zawsze do przodu). W tym Kiln to miałyśmy ogromne trudności ze znalezieniem tego schroniska - dzwoniłyśmy do wszystkich możliwych drzwi, aż w końcu okazało się, że nie od tej strony jechałyśmy hihihi - standard w naszym wykonaniu - ale spanko było ok.

P.S. każda miała już po "szczęśliwym dniu" zaliczone.

Poniedziałek 22 maja 2006 r.

Dzień powrotu do Edynburga - w drodze... dupskao boli. Już zaczynamy wyglądać jak lunatycy.
Zaliczyłyśmy:

  1. Grób Rob Roya
  2. Pomnik Williama Wallac'a
  3. Destylarnię GlenDale - już po samych oparach miałyśmy kaca

I znów poszukiwanie noclegu, ponieważ nadal było zimno, no ale znalazłyśmy i to w B&B po utargowaniu (z 25 na 15 £). Warunki luksusowe nie pozwoliły nam spać - bo takie nieprzyzwyczajone - trudno było nam zrezygnować z naszego domku na kółkach.

P.S. Włochata krowa z rogami zaliczona! :)

Niestety już po drodze zobaczyłyśmy dymiące kominy! I wszystko było już inne nawet nasze czerwone nosy straciły na atrakcyjności. Ach i o drodze zatrzymałyśmy się przy trasie na punkcie widokowym.

Wtorek 23 maja 2006 r.

Wielki RYK - czas do domu... samochód musimy zdać do 11. Ciężko jest rozstawać się z domem ;((( Ale było pierwsze Angielskie śniadanie: jajo, boczek, tosty i dżem.

Ok, zdałyśmy samochód ulokowałyśmy bagaże na lotnisku i wyruszyłyśmy na zwiedzanie Edynburga - to była autobusowa wycieczka, ale dotarłyśmy najpierw pieszo do Ocean Terminal, który okazał się centrum handlowym (ryk)

Teraz jest godzina 2 w nocy, siedzimy w barze na lotnisku, zagadujemy polskiego barmana i piszemy te wszystkie głupoty...

PODSUMOWANIE:

Zaliczone:

  1. Ocean
  2. Morze Północne
  3. Destylarnia
  4. Narodowe pomniki
  5. Staffa Iona Mull

Następnym razem:

  1. Zamoczenie ust w piwie angielskim
  2. Knoyard półwysep
  3. Syszki z Dunnie
  4. Haggisy
  5. Orkady, Szetlandy, pingwiny

Ogólnie przejechałyśmy około 700 mil straciłyśmy 82 £ na paliwo, na spanie przeznaczyłyśmy 67 £ - jedzenia nawet nie liczyłyśmy

Anna Przybylska: annaxyz@przybylska.pl
(Jeśli spodobało Ci się i chcesz do mnie skutecznie napisać, usuń proszę z adresu "xyz")